Wednesday, July 28, 2021

 Dr Lucyna Kulińska



Więźniowie własnych wizji, czyli dlaczego prometejskie elity władzy II RP okazały się niezdolne do udźwignięcia problemu ukraińskiego.

(Polemika z wybranymi wątkami pracy Tymothy Snydera pt. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę)

motto:

Rzecz ciekawa, kiedy nasze zabiegi szły w kierunku urobienia ukraińskiego obywatela państwa, otrzymaliśmy w wyniku albo komunistów (krzemieniecka afera wykrycia wśród uczniów ukraińskich zakładania komunistycznych jaczejek), albo nacjonalistów, szowinistów, tchnących do Polski nienawiścią.



Ukraińscy politycy uparcie twierdzili, że ktokolwiek był w międzywojennej Polsce przy władzy, ten automatycznie prowadził politykę narodowościową pod naciskiem endeckiej ulicy i po linii teoretyków endeckich. Te same stwierdzenia powracają po ponad siedemdziesięciu latach w pracach amerykańskiego historyka Timothy Snydera i jego komentatorów. Nie jest to jedynie spór historyczny, a podjęcie zupełnie aktualnej dyskusji nad formami prowadzenia polityki wschodniej przez kolejne elity odrodzonej Rzeczypospolitej. Wydaje się, że na naszych oczach dochodzi do ponownego uzasadniania i lansowania utopijnej i dawno skompromitowanej idei prometeizmu oraz prób wprowadzania w życie idei federacyjnych, forsowanych przed wojną przez obóz związany z Józefem Piłsudskim. Rodzi to pytania o dzisiejsze cele, metody i granice angażowania się Rzeczypospolitej w antyrosyjskie przedsięwzięcia w regionie.

W pracach T. Snydera wytłumaczenie nieszczęść, które spadały na obywateli odrodzonej w 1918 roku Rzeczypospolitej ze strony jej nielojalnych współobywateli innych narodowości jest zadziwiająco proste: niemal  wszystkiemu winni byli polscy narodowcy. To oni, mając swoją wizję ukochanej ojczyzny, polskiej mowy, polskiej szkoły i kultury, stanęli na przeszkodzie innej wizji: kosmopolitycznego, wielonarodowościowego państwa w którym Polacy nie mogliby czuć się gospodarzami, a tylko jednym z podmiotów, raczej poślednim, sądząc z ustalonych w czasach zaborów  stosunków własności. I to oni stali się dla Snydera „czarnymi charakterami”. Gdyby nie ich działalność wszystko poszłoby lepiej i prościej i mądrzej.

Ponieważ endecy i patrioci zostali wskazani jako wrogowie, warto prześledzić, kto budzi szczególne sympatie T. Snydera. Jest to krąg osób związanych z osobą Marszałka Piłsudskiego, o kosmopolitycznych poglądach, często kojarzonych przed wojną z lożami masońskimi. Prawie wszystkie one „wyznawały”, nawet „praktykowały” prometeizm, a czołowym reprezentantem tego nurtu politycznego był bohater ostatniej książki Snydera – Henryk Józewski. Jakby w celu uzasadnienia swego wyboru Snyder przytoczył znaną wypowiedź Piłsudskiego: „Polska była zbyt ważna by oddać ją w ręce Polaków. Zdanie to stanowi niemal myśl przewodnią jego wywodów. 

Ten sposób myślenia znaczącej części elit miał poważne i dalekosiężne konsekwencje. Przede wszystkim powodował tłumienie naturalnego po 150 latach niewoli odruchu Polaków do szybkiej budowy własnego państwa narodowego. Studził entuzjazm, nastroje radości i chęci do pracy dla odzyskanej ojczyzny. Jednocześnie eliminował z polityki wiedzę i przemyślenia dużej grupy patriotów, co wyraźnie było na rękę wrogom Polski.

Timothy Snyder tłumaczy jednak, że za nieufnością Piłsudskiego do narodu kryła się swoista koncepcja państwa: „Tych, którym można było ufać, uznawano za przeznaczenie narodu, mimo, że nie zostali w żaden sposób wybrani przez lud i chociaż gardzili ideologiami, które dałyby teoretyczne uzasadnienie rządom elit. Piłsudski uważał swoje zwycięstwo w przewrocie majowym 1926 roku za wyrok historii. Historię tworzyły jednak jednostki. Był to programowy irracjonalizm, wyrastający ze wspólnych doświadczeń, nie zaś z zaangażowania ideologicznego. Spiskowcy zdawali sobie sprawę, że wywalczyli niepodległość Polski pomimo obojętności wielu Polaków. W latach dwudziestych naród polski zawiódł go ponownie, wybierając narodowych demokratów, a więc narodową miernotę...

Wyrazem niechęci Piłsudskiego do porządku demokratycznego państwa była jego dążność do tworzenia rządów oligarchicznych, konspiracyjnych. Snyder przyznaje: „Piłsudski chciał rządzić poprzez osobiste powiązania, towarzyszy, którym wciąż ufał w 1926 roku. Zachęcał swoich „zaufanych”, by tworzyli kółka spiskowców w obrębie oficjalnych instytucji państwowych i wokół nich, a sprawy załatwiali w jego siedzibie w Belwederze lub w swoich warszawskich apartamentach….

 Autor przyznaje też, że choć Piłsudski pozornie wycofał się z polityki w 1922 roku, jego ludzie w Ministerstwie Spraw Wojskowych nadal (choć dyskretnie) opracowywali strategie niezgodne z koncepcjami rządzącej nacjonalistycznej prawicy. A dalej: W roku 1923 polscy nacjonaliści i populiści utworzyli rząd koalicyjny, a finansowanie projektów ukraińskich wstrzymano. Co kierowało tu piórem historyka? Endecy, jak wiemy, nie sprawowali władzy samodzielnie, a ówczesne rządy parlamentarne, w których skład wchodziły różne ugrupowania, w dużej mierze ludowe, starały się być realizatorami pragnień większości obywateli. Czy można zapomnieć co wydarzyło się w roku 1922? Było to apogeum kolejnej wewnętrznej wojny wydanej przez ukraińskich nacjonalistów państwu. Płonęły polskie dwory i zagrody, szerzył się terroryzm ukraiński kierowany przez UWO, a finansowany przez Niemcy. Przecież Autor nie mógł o tym nie wiedzieć! Wydaje się  jednak, że  te  informacje nie pasowały do jego uproszczonej wizji.  Tym można tłumaczyć pominięcie danych o okrutnej wojnie polsko-ukraińskiej lat 1918–1919. Bez tej wiedzy całość późniejszych wywodów autora na temat współpracy polsko-ukraińskiej staje się dla czytelników niemal niezrozumiała. Niestety Snydera interesuje podobnie jak zaufanych Marszałka tylko jeden wątek – antysowiecki. 

Tymothy Snyder przyznaje, że Piłsudski i Józewski byli od początku wrogami traktatu ryskiego: „porządek ryski w pełni akceptowali może jedynie endecy”. Uzasadniał to w sposób następujący: „słusznie sądzili [Piłsudski i Józewski], że bolszewicy pogwałcą traktat ryski i nie mieli zamiaru sami go przestrzegać.



XXX


Pierwsza chronologicznie była jednak koncepcja federacyjna Marszałka, Piłsudskiego, która częściowo wyewoluowała w prometeizm. Idee tę wydawały, na pewnym etapie naszego dochodzenia do wolności, sensowną odpowiedzią na moskiewski ekspansjonizm.

Idea prometejska narodziła się na początku lat dwudziestych w Oddziale II Sztabu Generalnego oraz w Wydziale Wschodnim Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Piłsudski, który wycofał się wprawdzie z polityki w 1922 roku zachowywał znaczny wpływ na te instytucje. Na początku lat dwudziestych roztoczył opiekę nad emigrantami – przywódcami narodów nierosyjskich (Tatarów krymskich, Gruzinów, Ukraińców). Gościł ich nawet w swojej prywatnej rezydencji i skontaktował ze swymi zaufanymi współpracownikami”.

Obawiający się Rosji Piłsudski od początku postanowił realizować program mający na celu jej rozczłonkowanie i odsuniecie od granic polskich.  Miało to być stworzenie nowej politycznej organizacji - obszaru tzw. międzymorza, ciągnącego się od Bałtyku aż po Morze Czarne. Początku urzeczywistniania tej koncepcji wielu autorów upatruje w wyprawie wileńskiej z kwietnia 1919 roku. Po zażegnaniu groźby wybuchu wojny polsko- niemieckiej Naczelnik Państwa poprowadził ofensywę w Galicji Wschodniej, uzyskując wspólną granicę z Rumunią. W maju i czerwcu odbywał rozmowy z niepodległościowymi działaczami białoruskimi, w lipcu wysłał na Łotwę swego emisariusza, Władysława Sołtana. Jednak istnienie dwóch rządów ukraińskich oraz toczące się od listopada 1918 roku walki o Lwów poważnie skomplikowały plany Piłsudskiego wciągnięcia Ukrainy do zamyślanego przedsięwzięcia. Sytuacja, która wkrótce wytworzyła się na Litwie (niechęć do jakichkolwiek form współpracy), Łotwie i Ukrainie, zmusiła go do korekty założeń. We wrześniu 1919 roku podpisano pierwsze porozumienie polsko-ukraińskie uznające granicę między obu państwami na rzece Zbrucz. W ten sposób porozumienie z Ukraińską Republiką Ludową reprezentowaną przez Semena Petlurę stało się faktem. 

Rozpoczęta 3 kwietnia 1920 roku ofensywa kijowska była, zdaniem wielu, kolejnym etapem realizacji szerokich wizji Naczelnika. Jednak dojście Armii Czerwonej aż pod Warszawę i konieczność podpisania traktatu ryskiego rozwiały złudzenia co do uniknięcia wspólnej granicy z Rosją sowiecką. Próbowano wprawdzie w miejsce Ukrainy umieścić Rumunię, ale niepowodzenia w kontaktach z państwami bałtyckimi i wydarzenia roku 1925 ostatecznie pogrzebały szanse na realizację szerokiej koncepcji „międzymorza”. Było to tym bardziej dotkliwe, że od tegoż roku również Francja zaczęła rozluźniać kontakty z Polską i wycofywać się ze zobowiązań sojuszniczych. 

Wydawać by się mogło, że wraz z upadkiem tych zamierzeń nastąpi refleksja dotycząca korzystnego zagospodarowania tego, co udało się uzyskać, czyli uporządkowania spraw wewnętrznych. A było to nie lada wyzwanie w państwie, w którym 30% mieszkańców stanowiły mniejszości narodowe z reguły wrogie nowo powstałemu organizmowi państwowemu. Jak twierdzi w swej ciekawej pracy Jan Brzoza (prawdziwe nazwisko Bohdan Skaradziński), poszukiwanie sprawiedliwego i pokojowego rozwiązania kwestii lwowskiej w ówczesnych warunkach i nastrojach (rok 1918) było „wiarą w możliwość urzeczywistnienia utopii.

Niewątpliwie zastąpienie nośnej idei komunistycznej – nacjonalistyczną, to burzenie szyków naszemu odwiecznemu ciemiężycielowi. Jednak dobra chwila na realizację tej koncepcji minęła szybko – komunizm stracił na swej uwodzicielskiej mocy, kiedy reszta Europy uświadomiła sobie, że w Związku Sowieckim zabija się ludzi na skalę masową, niszczy się kulturę i cywilizację. Od początku lat trzydziestych nastąpił więc zwrot w polityce międzynarodowej. Przejęcie władzy przez faszystów w Niemczech i innych krajach zmieniło  sytuację. W kraju zaczęło dochodzić do gwałtownego radykalizowania się postaw ukraińskich żywiących się triumfami faszyzmu. Jednak elity władzy zmiany owej reorientacji jakby nie zauważały. Konsekwencje były z latami coraz bardziej poważne

T. Snyder wskazuje, że Prometeizm nie stał się oficjalną polityką jakiegokolwiek rządu polskiego, nie był też wspierany przez polskie partie polityczne, z którymi nigdy nie konsultowano się w tej sprawie. Z opinią tą warto polemizować. Po zamachu majowym „prometejczycy” wchodzili wszak do kolejnych ekip rządowych, a propagowana przez elity sanacyjne wizja stała się niemal obligatoryjna dla władz lokalnych, służb mundurowych, oficjalnych gazet, periodyków itp. Zresztą w innym miejscu Autor sam przyznaje, że po 1926 roku przedsięwzięcie prometejskie koordynowali zaufani Piłsudskiego w kilku resortach, nie tylko Spraw Zagranicznych i Obrony, lecz również Spraw Wewnętrznych oraz Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Zyskało ono też tajne finansowanie. Rozdzielony między powyższe ministerstwa budżet programu prometejskiego wynosił w 1927 roku 900 tys. zł., najwyższą wartość, 1450 tys. złotych, osiągnął w 1932 roku, a w 1939 roku opiewał na 900 tys. zł. „Prometejczycy” spotykali się też regularnie na potajemnych zebraniach międzyresortowych.

 T. Snyder jest zdania, że „Ruch prometejski był międzynarodówką antykomunistyczną, której celem było zniszczenie Związku Radzieckiego i przekształcenie jego republik w niepodległe państwa”. Oznaczało to w praktyce skupienie się na Sowietach z całkowitym niemal zlekceważeniem zagrożeń płynących ze strony Niemiec oraz terroryzmu skrajnych ukraińskich organizacji nacjonalistycznych. Jakby tego było mało, sugeruje, że kręgi skupione wokół Piłsudskiego świadomie rezygnowały z neutralizowania ukraińskiego szowinizmu, bo był przydatny do walki z komunizmem. Świadczy o tym choćby zdanie: „Do roku 1928 Warszawie udawało się wykorzystywać ukraińską kwestię narodową i skierować ją przeciwko Związkowi Radzieckiemu .

Polityka prowadzona przez Piłsudskiego i jego współpracowników, być może teoretycznie uzasadniona, w praktyce okazała się wkrótce szkodliwa, a nawet zabójcza dla polskiej ludności, która  pozostała za Zbruczem. Komuniści wykorzystali bowiem polskie działania szpiegowskie na Ukrainie sowieckiej do rozprawienia się z Polakami

Według ustaleń R. Potockiego i T. Snydera, w latach 1923–1926 w ramach „ścisłego sztabu” Marszałka, powołano do życia nieformalny zespół d/s ukraińskich. W jego skład weszli zaufani współpracownicy, jak: gen. Juliusz Stachiewicz, płk Walery Sławek i Henryk Józewski. Podstawę działalności tego „ukraińskiego sztabu” stanowił memoriał mjr. I. Matuszewskiego. Po maju 1926 do działań tych włączono Sztab Główny (sprawy te prowadził szef Oddziału II, płk T. Schaetzel), MSZ (naczelnikiem Wydziału Wschodniego był tam wszak  Tadeusz Hołówko i MSW (naczelnikiem Wydziału Narodowościowego był Henryk Suchanek). Do tego dołączyły inne instytucje państwowe, jak Instytut Wschodni w Warszawie, instytucje narodowościowe, jak Ukraiński Instytut Naukowy, czy grupy emigracyjne, jak „Prometeusz”. Na rzecz tej akcji pracowały propagandowo i badawczo Instytut Badań Spraw Narodowościowych oraz Instytut Naukowo-Badawczy Europy Wschodniej, z którymi współdziałały pisma: „Wschód-Orient” (1930–1939); „Biuletyn Polsko-Ukraiński” (1932–1938); „Problemy Europy Wschodniej”(1939) czy „Myśl Polska” (1936–1939). Prowadzono tajne kursy wojskowe dla Ukraińców w Polsce, ułatwiano pracę w obcych armiach (jako oficerów kontraktowych lub najemników), pisano dla nich podręczniki wojskowe, regulaminy, instrukcje.

Jednym z filarów realizacji idei prometejskiej była ścisła współpraca z byłymi przedstawicielami władz URL (Ukraińskiej Republiki Ludowej) z Petlurą na czele, a po jego śmierci w zamachu, wprowadzenie w życie sojuszu polsko-ukraińskiego rozumianego nie tylko jako współpracę polityczną, ale i wojskową. Emigranci ukraińscy z URL zostali przyjęci gościnnie. Sam Józewski udzielał wszechstronnej pomocy Petlurze i jego rodzinie, wyasygnowano pomoc finansową dla przywódców ukraińskich i byłych urzędników z Ukraińskiej Republiki Ludowej, dla których powołano w 1921 roku Ukraiński Komitet Centralny. T. Snyder opisuje jak wyglądały dalsze etapy współpracy: „Po zamachu na Petlurę [25 maja 1926 – L.K.] Hołówko nadal wdrażał plan odbudowy sojuszu polsko-ukraińskiego. Współpraca polityczna obejmowała tajną współpracę wojskową. W skład polskiej armii weszło ok. trzydziestu pięciu Ukraińców na stanowiskach oficerów kontraktowych. W ścisłej tajemnicy 28 lutego 1927 odtworzono na terytorium Polski armię Ukraińskiej Republiki Ludowej. Najważniejszymi celami ukraińskiego Sztabu Generalnego były szybka rekrutacja i szkolenie sił zbrojnych oraz stworzenie na sowieckiej Ukrainie warunków sprzyjających interwencji z zewnątrz. Sztab podzielono na trzy sekcje. Sekcja Pierwsza pod dowództwem Pawła Szandruka odpowiadała za plany wojenne. Rekrutowała ona i tworzyła listy aktywnych oraz potencjalnych ukraińskich oficerów i żołnierzy, jak też opracowywała nowe plany mobilizacyjne na wypadek kolejnej wojny ze Związkiem Radzieckim. Plany wojenne przewidywały też okupację sowieckiej Ukrainy. Druga była odpowiedzialna za wywiad i kontrwywiad. Jej głównym zadaniem była organizacja tajnych komórek na Sowieckiej Ukrainie na zachód od Kijowa – mieli to być godni zaufania ludzie, na których pomoc można było liczyć po wybuchu wojny. Sekcja Druga miała także wysyłać ukraińskich agentów z Polski  na sowiecką Ukrainę. Sekcja Trzecia zajmowała się opracowywaniem materiałów propagandowych przeznaczonych do rozpowszechniania po sowieckiej stronie granicy. W tym czasie Oddział II dysponował już na sowieckiej Ukrainie tajną placówką wywiadowczą o kryptonimie „Hetman”. Kierował nią ukraiński specjalista do spraw wywiadu Mykoła Czebotariw. Czebotariw, postać niezwykle zagadkowa nawet na tle tajemniczego świata wywiadu, był szefem ochrony osobistej Petlury podczas wyprawy na Kijów w 1920 roku. Najpóźniej w 1924 roku trafił na listę płac Oddziału II. W 1927 roku objął dowództwo nad Sekcją Drugą sztabu armii ukraińskiej. Choć ukraińska Sekcja Druga była finansowana przez polski Oddział II, ich interesy z pewnością nie były tożsame. Warszawa odtworzyła armię ukraińską dla własnych celów, natomiast przywódcy Ukraińskiej Republiki Ludowej pragnęli wykorzystać tę sposobność, by powrócić  do życia politycznego.”

Akcja zaczepna prowadzona przez ludzi Piłsudskiego spowodowała niewyobrażalnie tragiczne konsekwencje dla polskiej ludności, która pozostała na terenie Ukrainy sowieckiej. Nie ukrywa tego Snyder, ale w imię antykomunistycznej krucjaty wydaje się to akceptować. 

Tymczasem ukraińscy emigranci wojskowi właściwie nie asymilowali się i nie włączali się w nurt polskiego życia społecznego. Nie uczyli dzieci języka polskiego – posyłali je jedynie do szkół ukraińskich, pracowali w instytucjach ukraińskich w zupełnym oderwaniu od spraw polskich. Ci, którzy przedostali się za sowiecką granicę, z reguły ulegali przewerbowaniu. Taki stan przetrwał do roku 1939, a wraz z nim wiara, umacniana przez Polaków przez lata, że jedynym możliwym rozwiązaniem dla Ukraińców jest konflikt zbrojny – totalny i prowadzony do końca. Nadzieja, że dzięki polskiej pomocy emigracja ukraińska zrezygnuje z antypolskich dążeń w odniesieniu do województw południowo-wschodnich, a koncentrować się będzie jedynie na planach odbudowy państwa naddnieprzańskiego, nie sprawdziła się. Wojna pokazała to dobitnie. Ukraińska „rewolucja narodowa”, miała być skierowana przeciw Rosji, a została bez skrupułów zwrócona przeciw Polsce. 

 Osobną, poważną i małą znaną sprawą było paramilitarne szkolenie młodzieży ukraińskiej popierane przez władze, głównie w masowych organizacjach „Łuh” i „Sokił”. Tajnym celem miało być przygotowanie ukraińskiej młodzieży do „odwojowania” z rąk sowieckich Ukrainy Kijowskiej, tzw. Wielkiej Ukrainy. Także i to przedsięwzięcie „prometejczyków” było tyleż kontrowersyjne, co  brzemienne w konsekwencje.

 Tylko w legalnej organizacji „Łuh” przeszkolono  wojskowo co najmniej 50 tysięcy młodych Ukraińców. Oficjalnie Towarzystwo Gimnastyczno-Pożarnicze, działając głównie na terenach Polski południowo-wschodniej „Łuh” posiadał w 1927 r. 627 oddziałów terenowych. Tymczasem, podobnie jak pozostałe, od początku był infiltrowany przez terrorystyczne UWO i OUN. Legalne organizacje młodzieżowe stały się więc kuźnią kadr antypolskich. Osłanianie ich przez władze państwowe tajnym parasolem ochronnym budzi grozę. Dokumenty i raporty KOP kierowane do władz zwierzchnich, dotyczące prawdziwego oblicza działalności ukraińskich organizacji młodzieżowych nie pozostawiają złudzeń co do charakteru ich poczynań. Znajdujemy informacje, że te legalne organizacje, w rzeczywistości stanowiły zaplecze UWO i prowadzono w nich werbowanie i szkolenie wojskowe członków tej terrorystycznej organizacji. Instruktorami byli tam zaprzysiężeni „na śmierć” członkowie UWO. Szkolili oni młodzież w musztrze formalnej i bojowej, prenumerowali nielegalne pismo „Surma” i nakazywali jej lekturę członkom. Poza tym prowadzili szkoły walki i władania bronią, organizowali rejestrację członków, organizowali zbiórki pieniężne na „fundusz rewolucyjny”. Wszystkie szkolenia odbywały się przy drzwiach zamkniętych. Na narodowych obchodach oddziały występowały w zwartych szeregach, często umundurowane. Członkowie „Sokiła” nosili na kołnierzach mundurów znak SS – co miało oznaczać Strzelców Siczowych. Szeregi omawianych organizacji stale rosły, garnęła się do nich na przeszkolenie wojskowe niemal cała ukraińska młodzież – stały się modne. Organizacje liczyły w roku 1928 po kilkuset członków, prawie wszyscy byli umundurowani, bo po wsiach ruszyły specjalne warsztaty, które za minimalna opłatą szyły uniformy (UWO płaciła za te prace). Na obchodach odziały występowali w szyku, pieszo i konno, ze specjalnymi toporkami-laskami z kokardkami w barwach narodowych. Po obchodach odbywały się defilady na które ściągała okoliczna ludność. W jednej z wsi poproszono „łuhowców” o podpisanie deklaracji, że jako organizacje pożarnicze będą  udzielać pomocy ratunkowej przy pożarach – władze zostały wydrwione, deklaracji nie podpisał nikt. Członkowie „Łuhu” namawiali też kolegów do dezercji i szpiegowania. Jedna z takich spraw wyszła na światło dzienne. Organizacja zamieniły się więc w masowe bojówki. Poraża fakt, że władze o tym wiedziały i nie podejmowały żadnych działań. Nie tylko organa wywiadowcze, Policja Państwowa, lecz niemal wszyscy mieli świadomość, że w ten sposób UWO przygotowuje kadry do rozprawy z Polską. Wnioski o likwidację tych organizacji pozostawały bez reakcji, mimo wystąpień do wojewodów. Stało się jasne, że organizacje te rozkwitły, bo były osłaniane przez władze zwierzchnie. Na skutki nie trzeba było długo czekać: agitacje, podpalenia polskich majątków i stert zboża, szczególnie w okresie obchodów 10-lecia państwa. O faktach tych pisała często lokalna prasa, ale jej głosu w ogóle nie brano pod uwagę. 

Po kilku latach antypolskiej działalności „Łuhu” z pisma szefa wywiadu KOP mjr. Skindera do Ministra Spraw Wojskowych dowiadujemy się, do jakich efektów doprowadziło tolerowanie narastającego szowinizmu ukraińskiego.  We wsi Horoszowa pow. Borszczów zostało ciężko pobitych 3 polskich chłopców za to, że wracając do domu śpiewali polski hymn. Argumentem było że: „śmią na ich ruskiej ziemi śpiewać po polsku. Za napastnikami ruszył zaagitowany tłum z okrzykiem „bij i rżnij kolonistów – lachów”. Ofiary skatowano bestialsko prawie na śmierć, drągami, widłami, kamieniami. 15 marca w miejscowości Barysz pow. Buczacz członkowie „Łuhu” koło świetlicy tej organizacji napadli na żołnierza, zadając mu ciężkie ciosy kołem w głowę. Dnia 25 marca 1936 w miejscowości Ossowce pow. Buczacz członkowie „Łuhu” zmasakrowali do nieprzytomności dwóch żołnierzy polskich. Posterunkowy P.P. tuszował i utrudniał dochodzenie i radził wypisać sprawców z „Łuhu” by władze go nie rozwiązały. Dnia 13 kwietnia pobito strzelca z 48 p.p. przebywającego na urlopie, ponieważ przyznawał się do polskości. W dokumentach znajdują się zdjęcia jego obrażeń. Miały również miejsce liczne przykłady wandalizmu i dywersji (niszczenie słupów telefonicznych KOP), pogróżki pod adresem przedstawicieli władz itp. Wniosek majora Skindera jest jeden: szerokie rzesze ludności ukraińskiej nie chcą żadnej ugody i postępują coraz agresywniej, a policja każdy przykład terroryzmu usilnie tuszuje w imię pacyfikacji terenu. Jednak wydaje się, że rozbestwienie i poczucie bezkarności przebrały pewną miarę. Dowodem na to jest pismo Dowódcy Korpusu, gen. Kruszewskiego do Ministra Spraw Wojskowych z 3 lipca 1936 roku. Pismo jest alarmistyczne, gdyż nawet w pasie granicznym „Łuh” uprawiał wrogą działalność. Odpowiedzią było przesłanie 12 kwietnia 1937 roku dowódcom brygad „Tez w sprawie Łuhu”, które składały się z części jawnej i tajnej. Zakazywano działania tej organizacji w pasie granicznym i ograniczano jej pole manewru, ale w uzasadnieniach powraca ta sama, nie mająca nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem teza, że: „Rozbudzenie dążności do odrębności politycznej może być tolerowane wówczas tylko, gdy jest pewność, że będzie ono skierowane wyłącznie ku Ukrainie sowieckiej z lojalnym i całkowitym odwróceniem się ambicji od Małopolski Wschodniej”. Nic dodać nic ująć.

Tak więc w Małopolsce Wschodniej wyszkolono za polskie pieniądze armię partyzancką zdolną do przekształcenia się w armię regularną i złożoną zarówno z emigrantów, jak i z młodzieży ukraińskiej, która nie chciała przepędzić, jak łudziły się władze, Rosjan z dalekiej kijowszczyzny, ale Polaków z Lwowskiego, Tarnopolskiego i Stanisławowskiego. Zamiast oczekiwanych sojuszników przygotowano i wyćwiczono śmiertelnych wrogów. Porównanie z niedawnymi działaniami USA w Afganistanie nasuwa się samo. 


Przykładem tego jak dalece idea prometejska opanowała umysły części polskich elit może być cytat z artykułu  pt. „Realizm i prometeizm z roku 1938! Autor jego pisał: „Obecny rozwój wydarzeń politycznych w Europie, dowodzi że prometeizm jest wyrazem największego realizmu politycznego. Przynajmniej nie znam żadnej koncepcji politycznej, która by tak logicznie łączyła potrzeby poszczególnych narodów z potrzebami gospodarczego i politycznego rozwoju całej Europy. Żadna koncepcja „równowagi” politycznej nie może dać tego, co może dać koncepcja prometejska, a mianowicie uwolnić Europę od koszmarnego przekonania, iż wojna jest nieunikniona, co zmusza państwa do ogromnych zbrojeń, mogących się skończyć naprawdę tylko wojną Prometeizm był może jedynym terenem gdzie nie było rozdźwięków między Polakami i Ukraińcami. Przeciw moskiewski front [...].Wstrząsający jest fakt, że kiedy pisano te słowa w najlepsze szła hitlerowsko-ukraińska współpraca, która miała na zasadach V kolumny zapalić w razie wojny ogniem powstania całe wschodnie kresy Rzeczypospolitej.  

Obóz Piłsudskiego, nie rozstając się z ideami odbudowy państwa ukraińskiego za Zbruczem, nie przewidział jakże prostego faktu, że wspierając czynniki niemające w konfrontacji ze stalinowskim aparatem przemocy żadnych szans, wzmacniał wyłącznie siły, które przyczynią się później nie tylko do unicestwienia władztwa państwa polskiego nad Kresami, ale w ogóle do fizycznego wyniszczenia ludności polskiej na tym terenie. Wśród dowódców oddziałów prowadzących czystki ludności polskiej w czasie II wojny światowej aż się roiło od owych wyszkolonych przez Polaków oficerów i podoficerów. 



Wołyński eksperyment Henryka Józewskiego


Jakkolwiek Tymothy Snyder odczuwa wyraźną sympatię do swojego bohatera, a jego rządy na Wołyniu ocenia jako ciekawy eksperyment socjotechniczny, trudno, znając konsekwencje „nowatorskich” działań Józewskiego, nie podejść do tej postaci krytycznie. Oczywiście sam Józewski posiadał garnitur cech, które dla Autora są jak najbardziej pożądane. Należał do kręgu osób (obejmującego też kobiety i Żydów) o poglądach kosmopolitycznych, pochodził z Ukrainy, miał talenty artystyczne, kierował się niezłomnym antykomunizmem i opowiadał za polityką pojednania z Ukraińcami. Do tego był liberałem i antyklerykałem  kojarzonym z lożami wolnomularskimi. Takie atrybuty czynią z niego ideał, który można z dumą przeciwstawić ksenofobicznej kołtunerii endeckiego ciemnogrodu.

Trzeba przyznać, że mimo idealistycznie naszkicowanej przez Snydera wizji i eksperymentu Józewskiego, mało jest zagadnień tak kontrowersyjnych jak ocena rządów wojewody na Wołyniu. Jedni w jego działalności widzą rozumną politykę pojednania, inni jawną zdradę. Być może proponowane przez Józewskiego rozwiązania byłyby do zrealizowania w rozwiniętych demokracjach zachodniej Europy, ale na pewno nie na rubieżach wschodnich, które przez długi czas historii uznawały wyłącznie silną i zdecydowaną władzę, w każdej innej widząc jedynie objaw słabości.


Podstawową przyczyną kontrowersji, nie tylko dla endeka, ale dla przeciętnego zjadacza chleba, jest pytanie o cel działań Józewskiego. Dzięki dobremu zarządzaniu Wołyń miał stać się bogatą i nowoczesną dzielnicą POLSKI. Wołyń był przecież województwem w II RP. Każdy przedstawiciel rządu  powinien postawić w takiej sytuacji na konsolidowanie takiej dzielnicy z resztą kraju przez język, poprzez szkoły, gdzie dokonuje się propaństwowe i patriotyczne kształtowanie przyszłych pokoleń, mimo  wieloetniczności. Tak funkcjonuje wiele krajów, nawet takich, które posiadają zupełnie różne cywilizacyjnie mniejszości – np. mniejszość arabska we współczesnej Francji.

Tymczasem to, czego Józewski dokonywał przy pomocy swych petlurowskich współpracowników i co nazywał „modernizacją” było w praktyce działaniem na rzecz zruszczenia i odłączenia Wołynia od Polski, za pieniądze podatników. W tym sensie był to ewenement na skalę światową. Przy tym sam bynajmniej nie ukrywał, że jego celem nie jest scalenie Wołynia z Polską. Wręcz przeciwnie: dla niego „nowoczesne” oznaczało „wielonarodowe”. Wskazuje to sposób myślenia również jego mocodawców.


  Snyder bez żenady odkrywa antypolskie i antyendeckie fobie Józewskiego. Przytacza jego wypowiedzi, że „endecja jest chorobą psychiczną”, albo „ideologia endecka zeszła na poziom mrocznego instynktu zoologicznej nienawiści do wszystkiego co nie jest narodowo polskie”. Oświeceniowa wizja „propaństwowa” opierająca się na ciągu ustępstw i koncesji na rzecz mniejszości narodowych, okazała się jednak w praktyce, tyleż utopijna, co szkodliwa. Józewski nie przyjmował do wiadomości istnienia agresywnego i o niebo bardziej niebezpiecznego ukraińskiego szowinizmu, a tymczasem puste miejsce po osłabionym polskim władztwie nad tą dzielnicą wykorzystali skrajni ukraińscy nacjonaliści. 

  Nie wchodząc w głębie polemik, które przetoczyły się przed wojną w polskiej prasie i parlamencie autorka odwoła się do dokumentów z Centralnego Archiwum Wojskowego. Część z nich jest wprawdzie przytaczana przez Snydera w przypisach, ale ich zawartość nie znajduje właściwego przedstawienia w tekście książki. Lektura tych materiałów nie pozostawia bowiem wątpliwości, że Józewski stał się grabarzem sprawy polskiej na Wołyniu. Wśród licznych dokumentów dotyczących stanu województwa pod rządami Józewskiego znajdziemy opracowanie pt. Uwagi dotyczące polityki narodowościowej na Wołyniu. Dowiadujemy się z niego o fatalnym administrowaniu Józewskiego, o nadużyciach kryminalnych, nasilaniu się ukraińskiego ruchu wywrotowego, zarówno komunistycznego jak i nacjonalistycznego. W wyniku działań wojewody zamiast zmaleć wzrosło zagrożenie dywersją na wypadek wojny. Autorzy opracowania podnoszą, że tylko dzięki zmianie koniunktury międzynarodowej i zastosowaniu energicznych represji nie doszło do wybuchu planowanego przez ukraińskich nacjonalistów powstania zbrojnego. Opisywane w dokumencie wypadki mogły się wydarzyć, bo wołyńska administracja polityczna, skarbowa i samorządowa funkcjonowała wadliwie. Rażącym przykładem przytaczanym w opracowaniu była sytuacja w powiecie dubieńskim. Ludność tego powiatu – jednego z najbogatszych w Polsce (czarnoziemy) – ujawniła swoje sympatie pro komunistyczne i wrogość do polskiej państwowości. W wyniku śledztw okazało się, że sprowadzeni tam przez starostę (człowieka Józewskiego)- wójtowie-kryminaliści dopuszczali się wobec ludności strasznych nadużyć finansowych – tolerowanych przez administracje powiatową. Co gorsza, nieuczciwi administratorzy w celu ukrycia przestępstw szykanowali ludność i terroryzowali całe gminy. Liczne afery dotyczyły przemytu ludzi do Rosji sowieckiej. Zamieszany w aferę Stefan Wasilewski, broniony do końca przez Józewskiego, po zwolnieniu ze służby mianowany został przez niego v-ce starostą Łucka. Najbardziej dramatyczne były jednak nadużycia w Urzędzie Ziemskim i administracji skarbowej. I tu fałszerzy akt i ksiąg wieczystych bronił Józewski. Podsumowując, pod rządami Józewskiego w  województwie wołyńskim szalała korupcja, samowola nadużycia. Praktykowano politykę przymusowego ukrainizowania miejscowej. Działania te pokrywano ostentacyjną „lojalnością” kilkunastu działaczy, którzy co gorsza kazali sobie za to słono płacić. Przykładem takiej „lojalności” był przypadek biskupa Polikarpa, wielkiego przyjaciela Józewskiego, który powitany z honorami podczas wizytacji kanonicznej oburzył się na polską komendę i polskie przemówienie, a o godle państwowym – Orle – wyraził się: „ten piweń (kogut) tu całkiem niepotrzebny!

W administracji Józewskiego nie zabrakło też dużo ruso i ukrainofilów, z pochodzenia rdzennych Rosjan, o których lojalność do  państwowości polskiej była wątpliwa. Byli to naczelnicy wydziałów, referenci bezpieczeństwa, prezes Urzędu Ziemskiego. Jak wykazały późniejsze dochodzenia, prawie wszyscy z nich byli podejrzewani o szpiegostwo! 

Zamiast „asymilacji” następowała jedynie dramatyczne ukrainizacja Wołynia. Większość znaczących towarzystw ukraińskich i Cerkiew dostały się pod wpływy antypaństwowe, głównie OUN. Tworzone za polskie pieniądze Wołyńskie Ukraińskie Objednanje i jego rozliczne przybudówki: Proświtańskie Chaty, Ridne Chaty, chóry, teatry – wszystkie zostały wkrótce opanowane przez OUN. W dziedzinie szkolnictwa i edukacji młodzieży też nastąpiło dramatyczne pogorszenie. Powołano trzy gimnazja ukraińskie: w Krzemieńcu, Łucku i Równem. W gimnazjach tych młodzież wychowywana była w duchu nacjonalistycznym, a zamiast postulowanej „asymilacji”, dojrzewała uczestnicząc w Junactwie OUN. Dalszą edukację młodzież ta odbierała we Lwowie, skąd wracała na Wołyń przygotowana do samodzielnego zakładania jej komórek. W tym samym czasie społeczeństwo polskie, w tym najbardziej propaństwowy element – osadnicy wojskowi – pozostawieni zostali samym sobie, ba, nawet oni poddawani byli bezwzględnej ukrainizacji. Doszło do tego, że jeden z wołyńskich starostów mówiącemu do niego po polsku osadnikowi publicznie zwrócił uwagę „czemu ne howoryte do mene w ridnim jazyci?.

Oto dramatyczne dane dotyczące narastania separatyzmu na Wołyniu:

OUN posiadała w 1934 roku ujawnionych :

-egzekutyw okręgowych           2

-prowidów               11

- komórek organizacyjnych   100

Rozwój OUN na Wołyniu według statystyk Urzędu Wojewódzkiego w Łucku :

1930/31    15 ośrodków            56 członków

1932   14 ośrodków            73 członków

1933/34    99 ośrodków     762 członków

1935 138 ośrodków     790 członków

 

Dane te wskazują na dramatyczny wzrost organizacyjny ukraińskich nacjonalistów.


Dane dotyczące akcji antypaństwowej członków OUN i jej przybudówek od 14 marca do 7 lipca 1935 :

  • Akcje przeciwpaństwowe (podburzanie ludności przeciw państwu i władzom, opór wobec zarządzeń, niepłacenie podatków, niechodzenie na wybory, agitacja wśród wojska, itp.) – 24

  • Organizowanie demonstracji, wieszanie transparentów itp. – 23

  • Obraza, prowokacje, obelgi pod adresem narodu i państwa, niszczenie godeł i portretów – 29.

Akcje terrorystyczno-dywersyjne:

  • napady na policjantów PP i morderstw policjantów – 8

  • morderstw politycznych (zabójstw księży, sołtysów, osób podejrzanych o informowanie władz, przeciwników politycznych) – 8

  • inne akty terroru wobec ludności (nieudane zamachy na życie, pobicia, podpalenia) – 10

  • wystąpienia dywersyjne (koleje, łączność) – 6

Razem wystąpień 108.


Ogólna ilość wystąpień z strony członków OUN i KPZU z przybudówkami wynosiła 367. W walkach z terrorystami w okresie 3,5 miesiąca zginęło 4 policjantów, jeden ciężko ranny. Zabito 31 napastników, raniono 13. Dopełnieniem tych zatrważających liczb są dane z roku 1934 dotyczące szpiegostwa. Na całym pograniczu polsko-sowieckim oskarżono o szpiegostwo 232 osoby, z czego na samym Wołyniu 108 co stanowiło 47%, z tego Ukraińcami było 81 czyli 75 %.

W omawianym zbiorze znaleźć można inny ciekawy dokument: „Uwagi Prokuratora Sądu Apelacyjnego w Lublinie” autorstwa dr. Markowskiego. Poza powtórzeniem tez poprzedników i podkreśleniu szykan których doznają w terenie osoby lojalne wobec państwa, dużo miejsca poświęcono zjawisku uszczuplenia polskiego stanu posiadania przez rządy Józewskiego. Autor opracowania pisze: „polityka wołyńska robiła wszystko z wyjątkiem utrwalania siły polskości. W dziedzinie wzbogacania wsi Józewski miał tylko jeden pomysł – uszczuplanie polskiej wielkiej własności przez parcelację. Wszelkich innych metod: komasacji, melioracji czy intensyfikacji upraw zaniechano, mimo że symulacje wykazały, że przyrost produkcji dzięki parcelacji stanowił jedynie 20%, kiedy potrzeby sięgały przyrostu rzędu 100–150%, który byłby możliwy do osiągnięcia przy zastosowaniu pozostałych metod. Właśnie taką intensyfikacją produkcji i wysoką kulturą rolną osiągnęli sukces na Wołyniu Czesi. Tymczasem popierane przez państwo i Józewskiego ukraińskie kooperatywy przyczyniały się jedynie do rozpolitykowania chłopów. Największe słowa krytyki skierowane jednak były na prowadzenie polityki szkolnej. Zdarzały się bowiem przypadki, gdy ludność miejscowa bezskutecznie prosiła o polską szkołę. Brak wystarczającej ilości nauczycieli ukraińskich spowodował, że na Wołyniu lekkomyślnie przyjmowano do pracy nauczycieli ukraińskich z Małopolski, którzy szybko zamienili szkoły w kuźnie antypolskiej agitacji, przy zupełnej bierności polskich nauczycieli, obawiających się „nielojalnych” posunięć w stosunku do przyjętego kursu. Wynikiem takiego rozwoju sytuacji były procesy o działalność antypaństwową w szkole: sprawy „Płasta”, „Junactwa” itp. Dochodziło do tego, że uczniom kazano pisać wypracowania na temat konieczności dywersji ukraińskiej przeciwko Polsce na wypadek wojny z Niemcami. Jakim duchem przesiąknięte była szkoła ukraińska na Wołyniu dowodzi fakt, że wszyscy działacze nielegalnych UWO i OUN rekrutowali się z jej wychowanków. Dzieci ukraińskie w szkołach utrakwistycznych były uprzywilejowane dzięki hojnym podarunkom społeczeństwa (książki, broszury, pomoce naukowe). Ponadto młodzież ukraińska chętnie brała udział w pracach organizacji sportowych i przeciwpożarowych, aby uzyskać  przeszkolenie wojskowe zalecane im przez komórki OUN. Zawiodły nadzieje pokładane w szkołach utrakwistycznych. Polskie dzieci były w nich ruszczone, szczególnie dzieci osadników, pozbawione polskiej szkoły, musiały uczestniczyć w lekcjach religii prawosławnej. Osobną antypolską działalność prowadziły Ridne i Proświtańskie Chaty mające w zarządach działaczy OUN (Zdołbunów, Korszów). Zdarzały się przypadki niszczenia w takich „Chatach” portretów przedstawicieli polskich władz (np. Gródek pow. rówieński) czy organizowania prowokacyjnych, obraźliwych dla Polaków przedstawień. Według doniesień wywiadu i prokuratur wołyńskich, Ridne i Proświtańskie Chaty opanowane zostały w 70% przez OUN i KPZU, a czerpały subwencje z kasy państwa. Na imprezy i zabawy w tych organizacjach zaproszenia drukowano jedynie po ukraińsku. Lojalna Polsce  ludność była zszokowana. Dochodziło do tego, że do starosty łuckiego zgłosił się sołtys gminy Polkowa z prośbą, by nie wydawać zgody na założenie w jego wsi „Proświtańskiej Chaty”, bo dotychczas był spokój, a zacznie się politykowanie. W podsumowaniu autor podkreśla, że polskość jest bezapelacyjnie grzebana na Wołyniu, nie zyskując zupełnie nic. Zostały tam jedynie stworzone optymalne warunki dla rozwoju ukraińskiego nacjonalizmu i komunizmu

Z materiałów wywiadu wynika, że Józewski otoczył się ludźmi spoza Wołynia, o często o bardzo złej reputacji. Byli między nimi: Iljuk, karany za działalność w OUN (dano mu stanowisko w magistracie w Równem); Tymoszenko, który w Czechosłowacji w Podiebradach prowadził szkołę ukraińską; Skrypnik, który utrzymywał kontakty z OUN i był parlamentariuszem Armii Czerwonej w wojnie polsko-bolszewickiej; Własowski – były współpracownik rusyfikatora – biskupa chełmskiego Eulogiusza; czy wcześniej wspominany biskup  łucki  Polikarp Sikorski. Tacy to ludzie mieli rozwiązywać problemy świadomości i narodowej i lojalności wobec państwa. Aby zamaskować działalność ukrainizacyjną, ludzie Józewskiego urządzali pokazowe, reżyserowane, ale za to  szumne obchody świąt i polskich  rocznic narodowych

Również Inspektor Armii gen. Burhard- Bukacki jednoznacznie negatywnie oceniał efekty pracy Józewskiego na Wołyniu. Po pierwsze prawie cała miejscowa ludność Wołynia zapisana w roku 1921 jako Rusini figurowała w roku 1937 jako Ukraińcy; zmalał odsetek ludności polskiej w gminach wiejskich (z 16,8% do 16,2%), mimo że na spisach pojawiło się wiele nowych miejscowości, a w niektórych z nich ludność była w prawie wyłącznie polska (osadnicy). Przytaczał kolejne informacje o nadużyciach i skandalach w administracji. Liczne przykłady świadczyły też jednoznacznie o tępieniu polskości na Wołyniu. Oto kilka przypadków:

  • Z 4 tysięcy złotych na zapomogi dla organizacji społecznych 3.700 poszło na wrogie polskości organizacje ukraińskie, a tylko 300 zł. na polskie;

  • W 1935 roku wojewoda 500 zł dla Związku Rezerwistów przeznaczył na inne cele; 

  • na akademii z okazji święta niepodległości w 1934 roku 11-letni chłopiec powiedział wierszyk o obrońcach Lwowa. Ten drobny epizod został uznany przez Józewskiego za ciężki wybryk i urósł do rangi groźnego dla faktu politycznego; wicewojewodę i starostę powiatowego spotkała nagana;

  • Wojewoda nie reagował na deklamowanie na akademiach ukraińskich wiersza Tarasa Szewczenki pt. „Wrażym Lacham”;

  •  W starostwach na Wołyniu wmawiano każdemu petentowi, że jest Ukraińcem, nawet wtedy gdy sam tłumaczył, że jest „tutejszy”;

  •  W starostwie do osadnika-Polaka urzędnicy zwracali się po ukraińsku;

  • Wojewoda zabronił przejścia przez miasto pogrzebu policjantów, którzy zginęli w obronie praworządności, „żeby nie drażnić Ukraińców”!


Podsumowując należy stwierdzić, że wojewoda Józewski zasłużył sobie rzetelnie na określenie: „grabarz polskości Wołynia”. Za zniszczenie polskiego stanu posiadania; za wzmocnienie ukrainizmu przez likwidowanie polskiej własności drogą rozdziału ziemi polskiej wyłącznie między miejscową ludność ukraińską; za terroryzowanie polskiego społeczeństwa, rozbijanie jego spójności; za sprowadzanie z zagranicy (Niemiec, Czech) Ukraińców i obsadzanie nimi administracji przy równoczesnym usuwaniu ze stanowisk Polaków; za ukrainizowanie Cerkwi prawosławnej przez wprowadzenie do liturgii języka ukraińskiego w miejsce starosłowiańskiego; za zakładanie ukraińskich szkół; za założenie ukraińskiej partii politycznej „Wołyńskie Ukraińskie Objednanie” oraz całego szeregu innych organizacji którym przewodzili sprowadzeni z kijowszczyzny Ukraińcy. Procederu tego Józewski dopuszczał się przez lat 11 lat! 


XXX


Eksperyment wołyński był jednym z wielu przedsięwzięć władz sanacyjnych mających na celu zjednanie ludności ukraińskiej kolejnymi koncesjami, często kosztem polskiego stanu posiadania (reformy rolne, spółdzielczość, szkolnictwo itp.). Owe koncesje, zamiast lojalności ukraińskich mieszkańców państwa, przyniosły pogorszanie się stanu bezpieczeństwa na Kresach na skutek terrorystycznych działań OUN i innych ukraińskich organizacji prowadzących antypolskie akcje w terenie. Ustępstwa odbierane były jedynie jako objaw słabości państwa. Kolejne zamachy i akty wrogości ze strony nacjonalistów ukraińskich wywoływały niekiedy reakcję władz. Spirala niechęci narastała. 

 Jednak niemal do końca II RP strona rządząca odnosiła się z niechęcią do jakichkolwiek koncepcji asymilacyjnych opozycji, głównie endeckiej, która jak się zdaje, lepiej odczytywała „znaki czasu”.

Dopiero gdy kolejna wojna pukała do wrót Rzeczpospolitej, a współpraca Niemców hitlerowskich z nacjonalistami ukraińskimi szła pełna parą, władze uzmysłowiły sobie nagle, że zaniechanie działań w kierunku unifikacji i  polonizacji, prowadzi jedynie do utraty prowincji wschodnich. Było już jednak za późno. Wszystkie szanse stwarzane przez państwo wykorzystali tak naprawdę tylko Ukraińcy.

Forsowany przez obóz Piłsudskiego prometeizm przetrwał w polityce polskiej do dziś. Pomimo swej podstawowej nieprzystawalności do rzeczywistości, pomimo że w znacznym stopniu przyczynił się do wielu nieszczęść, jakie spotkały nasz kraj, okazał się na swój sposób niezniszczalny. W stosunkach Polski z ukraińskim sąsiadem nieustannie dochodzi do dramatycznego zderzenia dwóch mentalności i sposobów myślenia, które stronę polską czyni najczęściej bezbronną. Polacy z natury prezentują w kontaktach z Ukraińcami dążność do porozumienia za każdą cenę. Takie podejście odbierane jest przez sąsiada, jak dawniej, jako słabość i wykorzystywane dla własnych celów.